Kiedy w lipcu kupowaliśmy bilety
do Gruzji na początek marca nie sądziłam, że nasz wyjazd przeobrazi się w coś
większego. Okazało się, że wśród znajomych znalazło się jeszcze kilka osób
chętnych do odwiedzenia Gruzji i wspólny wyjazd. Ale jak to z promocjami bywa,
raz są, a za chwilę ich nie ma, obawiałam się, że bilety w atrakcyjnej cenie,
akurat na nasz termin, mogą się już nie pojawić. Szczęście się do nas
uśmiechnęło, Wizz Air udostępnił kolejną pulę biletów z Warszawy do Kutaisi w
świetnych cenach i tak o to szykowaliśmy się do wyjazdu w 8 osób :)
Z KUTAISI DO TBILISI i pierwsze spotkanie z gruzińskim kierowcą
Do Kutaisi dotarliśmy po 3h spokojnego lotu i o godzinie 21.30 byliśmy już po kontroli celnej. Pierwsze kroki, skierowaliśmy do kantoru, żeby wymienić chociaż część pieniędzy i ruszyć w dalszą drogę do Tbilisi, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg. Z Kutaisi do Tbilisi jest 230km, trochę obawiałam się, że o tej porze możemy mieć problem ze znalezieniem transportu do stolicy, szczególnie dla tylu osób, a podczas przygotowań do wyjazdu nie znalazłam żadnych informacji na temat odjazdów marszrutek ani innych środków komunikacji w tym kierunku. Moje obawy po raz kolejny były niepotrzebne, na lotnisku przywitało nas masę kierowców oferując transport dokąd tylko byśmy chcieli. Problem w tym, że żaden z nich nie rozmawiał po angielsku.. Nagle wśród harmidru panującego na hali przylotów usłyszeliśmy zrozumiały dla nas język - ktoś jednak w tym kraju posługuje się angielskim! Okazało się, że to pracownik Georgian Bus, który zaoferował nam bilety do Tbilisi za 10 GEL/os. ze względu na to, że byliśmy grupą. Normalna cena za ten odcinek nie powinna przekroczyć 20 GEL. Czas przejazdu to ok 4h, w akompaniamencie gruzińskiej pieśni ludowej, z kierowcą nie stosującym się do przepisów drogowych i lubującym się w wyprzedzaniu na czwartego.. Właśnie wtedy poczułam, że jestem w Gruzji :D Przewoźnik był jednak na tyle uprzejmy, że podrzucił nas prawie pod sam hostel. Chociaż nie było łatwo ustalić dokąd chcemy jechać.. Z pomocą przyszła nam Pani, do której zadzwonił kierowca i która rozmawiała po angielsku, z nią ustaliliśmy szczegóły, a następnie przekazała naszą prośbę kierowcy :)
Do Kutaisi dotarliśmy po 3h spokojnego lotu i o godzinie 21.30 byliśmy już po kontroli celnej. Pierwsze kroki, skierowaliśmy do kantoru, żeby wymienić chociaż część pieniędzy i ruszyć w dalszą drogę do Tbilisi, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg. Z Kutaisi do Tbilisi jest 230km, trochę obawiałam się, że o tej porze możemy mieć problem ze znalezieniem transportu do stolicy, szczególnie dla tylu osób, a podczas przygotowań do wyjazdu nie znalazłam żadnych informacji na temat odjazdów marszrutek ani innych środków komunikacji w tym kierunku. Moje obawy po raz kolejny były niepotrzebne, na lotnisku przywitało nas masę kierowców oferując transport dokąd tylko byśmy chcieli. Problem w tym, że żaden z nich nie rozmawiał po angielsku.. Nagle wśród harmidru panującego na hali przylotów usłyszeliśmy zrozumiały dla nas język - ktoś jednak w tym kraju posługuje się angielskim! Okazało się, że to pracownik Georgian Bus, który zaoferował nam bilety do Tbilisi za 10 GEL/os. ze względu na to, że byliśmy grupą. Normalna cena za ten odcinek nie powinna przekroczyć 20 GEL. Czas przejazdu to ok 4h, w akompaniamencie gruzińskiej pieśni ludowej, z kierowcą nie stosującym się do przepisów drogowych i lubującym się w wyprzedzaniu na czwartego.. Właśnie wtedy poczułam, że jestem w Gruzji :D Przewoźnik był jednak na tyle uprzejmy, że podrzucił nas prawie pod sam hostel. Chociaż nie było łatwo ustalić dokąd chcemy jechać.. Z pomocą przyszła nam Pani, do której zadzwonił kierowca i która rozmawiała po angielsku, z nią ustaliliśmy szczegóły, a następnie przekazała naszą prośbę kierowcy :)
Do hostelu Tbilisi House
dotarliśmy około 2. w nocy, przywitał nas wyluzowany właściciel George i zapach
palonej sziszy o smaku waniliowym ;) George pokazał nam co to znaczy prawdziwa
gruzińska gościnność oraz gruzińskie podejście do czasu, o którym czytałam u
Mellera, GMT - Georgia Maybe Time. Jako jeden z nielicznych właścicieli
hostelu, w których miałam przyjemność nocować na prawdę starał się zapewnić nam
wszystko czego potrzebowaliśmy, zaprosił nawet na gruzińską imprezę, do tej
pory ubolewam, że po całodziennym zwiedzaniu miasta nie miałam nawet siły zmyć
makijażu, a co dopiero iść na imprezę.. Zaraz po naszym przyjeździe George
zaangażował się w szukanie korkociągu do wina (co uwierzcie w całym Tbilisi nie
było rzeczą łatwa! prawdopodobnie ze względu na to, że wina domowe są
przelewane do odkręcanych butelek po napojach, a win sklepowych nikt oprócz
turystów nie pije) W każdym bądź razie, w środku nocy, przez ponad godzinę
próbował z nami otworzyć sklepowe wino.. wszelkimi możliwymi sposobami.. aż w
końcu butelka nie wytrzymała, a my dostaliśmy domowe wino bez korka, natomiast
w 1,5litrowej butelce po coca-coli ;)
SPACER PO TBILISI - część staromiejska
Następnego dnia wstaliśmy wcześnie rano, jeszcze wcześniej niż mogłoby się wydawać, ponieważ w Gruzji jest przesunięcie czasu +3h od naszego.. Godzina 7.00 naszego czasu to 10.00 czasu gruzińskiego! A nie przyjechaliśmy do Gruzji wypoczywać i spać do południa ;) mój organizm nie zdążył się przestawić na nowy tryb, dlatego pobudki były najnieprzyjemniejszą częścią całego wyjazdu, mimo, że normalnie nie mam problemu ze wstawaniem. Po śniadaniu ruszyliśmy na spotkanie z Tbilisi, przywitało nas piękne wiosenne słońce...
Następnego dnia wstaliśmy wcześnie rano, jeszcze wcześniej niż mogłoby się wydawać, ponieważ w Gruzji jest przesunięcie czasu +3h od naszego.. Godzina 7.00 naszego czasu to 10.00 czasu gruzińskiego! A nie przyjechaliśmy do Gruzji wypoczywać i spać do południa ;) mój organizm nie zdążył się przestawić na nowy tryb, dlatego pobudki były najnieprzyjemniejszą częścią całego wyjazdu, mimo, że normalnie nie mam problemu ze wstawaniem. Po śniadaniu ruszyliśmy na spotkanie z Tbilisi, przywitało nas piękne wiosenne słońce...
Plan na ten dzień wyglądał mniej
więcej tak. Udało się zrealizować znaczną jego cześć, z pominięciem punktów G i
F.
W pierwszej kolejności udaliśmy
się do położonego w pobliżu naszego hostelu soboru Trójcy Świętej, inaczej
zwanej Katedrą Sameba. Po drodze mijaliśmy starszą i wydaje mi się biedniejszą
część Tbilisi. Wkoło otaczały nas zawalone budynki, osuwiska, zdezelowane
samochody. Największym zaskoczeniem były dla mnie liczne dobudówki, znajdujące
się prawie na każdym budynku mieszkalnym, tutaj chyba nikt nie przestrzega
jakichkolwiek zasad konstrukcyjnych, nie wspominając już o tym, żeby całość jako
tako się prezentowała. Obrazek ten miał jednak swój urok, dało się wyczuć sentymentalny
klimat, który był tak inny od tego panującego w wymuskanych i eleganckich
stolicach europejskich. Najbardziej jednak urzekły mnie drewniane, zdobione balkony.
Jedyne i niepowtarzalne.
Katedra widoczna była już z
tarasu naszego hostelu, więc nie mieliśmy problemu z jej znalezieniem. Bardzo
zaskoczyły mnie tłumy wiernych, jakie przybyły tego dnia do katedry, sugerując
że trafiliśmy na jakieś prawosławne święto, o którym niestety nie udało mi się
znaleźć informacji. Katedra Sameba jest największa budowlą sakralną Gruzji i
jedną z największych na świecie. Jej monumentalność robi ogromne wrażenie, a
towarzystwo otaczających nas Gruzinów nadała całemu miejscu mistycznej aury.
Niestety z powodu licznych zainteresowanych odwiedzeniem katedry właśnie tego
dnia, nie udało się nam wejść do środka, kolejka wydawała się nie mieć końca, a
czas w Gruzji ucieka niepostrzeżenie. Mimo tego, dla samego widoku z zewnątrz
warto odwiedzić to miejsce. Teren wokół świątyni jest bardzo zadbany, są
ławeczki, fontanna, zieleń. Sam obiekt został oddany do użytku w 2002roku.
Kolejne kroki skierowaliśmy w
kierunku mostu pokoju, potocznie zwanego.. podpaską ;) wcześniej jednak czekało
nas przejście przez bardzo ruchliwą ulicę, bez pasów, za to z gruzińską
fantazją do łamania przepisów drogowych. Miałam śmierć w oczach, widząc
rozpędzone auta, omijające nas z każdej strony, kiedy próbowaliśmy dostać się
do drugą stronę.. kierowcy nic sobie z nas nie robili, nawet nie zwalniali na
nasz widok, nie mówiąc już, żeby którykolwiek nas przepuścił. Udało się, uff!
następnym razem poszukamy pasów ;) Z placu przed mostem odjeżdża kolejka linowa
na wzgórze Sololaki, gdzie znajduje się kościół Mama Dawiti, pomnik Matki
Gruzji, symbolu Tbilisi oraz twierdza Narikala, nasze następne punkty
wycieczki. Pierwotny plan zakładał spacer na wzgórze, ale jednogłośnie
podjęliśmy decyzję, że wjeżdżamy kolejką! Bilet w jedną stronę kosztuje 1 GEL,
dodatkowo trzeba dokupić kartę na którą ładowane są bilety, również bilety na
metro. Koszt karty to 2GEL, może być używana przez wiele osób i można ją
zwrócić, po uprzednim okazaniu rachunku.. o zachowaniu rachunku nikt nam nie
powiedział :P Kolejka wygląda na nową i zadbaną, w wagonikach mieści się 6 osób
i gdyby nie fakt, że boje się być nad ziemią to byłoby to nawet fajne
przeżycie! udało mi się nawet zrobić dwa zdjęcia z wagoniku, ale jak tylko znaleźliśmy
się nad rzeką, usiadłam i kurczowo trzymałam się poręczny odliczając czas kiedy
będziemy już na miejscu.. całe szczęście nie było daleko :) za to na miejscu
widok na całe miasto wynagrodził całe moje cierpienie. Uwielbiam miejskie
dachy! Z góry było widać piękną panoramę
miasta oraz słynne łaźnie siarkowe, od których źródeł nadano nazwę miastu
Tbilisi.
PRZERWA OBIADOWA W RACHY - prawdopodobnie najlepszej knajpie w mieście
Po wizycie na wzgórzu Sololaki zdecydowaliśmy zrezygnować z kolejnego punktu na mapce (F) i ruszyliśmy prosto na ul. Lermontowa 10, gdzie mieści się restauracja RACHA, polecana m.in. w "Gaumardżos" Mellera. Generalnie określenie "racha" dotyczy konkretnego stylu barów oferujących lokalne, proste jedzenie, w przystępnych cenach, coś na kształt naszych jadłodajni czy barów mlecznych. Jednak RACHA na Lermontowa 10 jest miejscem wyjątkowym. Tu czas się zatrzymał.. Nawet jeżeli wejście nie zachęca do dalszych doświadczeń z tym miejscem, warto się przełamać i rozkoszować najpyszniejszymi bakłażanami z pastą orzechową czy plackiem chaczapuri. Do tego uprzejma Pani za ladą, zawsze chętna do pomocy pomimo bariery językowej, menu.. a właściwie brak menu, i LICZYDŁO do podliczania rachunku.. czy Wy jeszcze pamiętacie jak wygląda liczydło?! Cały klimat dopełnia otwarta kuchnia, przez którą można podglądać kucharki, wszystko świeże, gorące i pachnące! To tu pierwszy raz doświadczyłam swojej prawdziwiej gruzińskiej supry :) jedzenie nie do przejedzenia, delikatne wino domowe i ekipa, z którą można jechać na koniec świata! Czego chcieć więcej?
POZNAWANIA MIASTA CIĄG DALSZY - część nowomiejska
Najedzeni.. Przejedzeni! ospale
ruszyliśmy na dalsze spotkanie ze stolicą Gruzji. Udaliśmy się w kierunku placu
Wolności, gdzie znajduje się ratusz miejski i skąd zaczyna się aleja Szota
Rustaweli, ta nowocześniejsza i bardziej europejska część Tbilisi. Znajdują się
tam modne butiki, okazałe hotele i ośrodki kulturalne oraz rządowe. Udaliśmy
się do kolejnej kolejki w mieście, tym razem szynowej Funiculare, która za
2GEL/os. zawiozła nas na wzgórze Mtacminda, zwane Świętą Górą. Obecnie na
wzgórzu mieści się park rozrywki, świetny sposób, żeby nieco obudzić się po
obiedzie :) Aby skorzystać z kolejki należy kupić kartę, inną niż na metro i
kolejkę linową, (koszt 2GEL) na którą można ładować bilety na funiculare oraz
na wszystkie atrakcje w parku rozrywki. My zdecydowaliśmy się na samochodziki
(2,60GEL/os.) i diabelski młyn (2GEL/os.). Na samochodzikach jeszcze nigdy nie byłam, a w tyle osób była frajda
na całego :)) mimo kupionego wcześniej biletu na diabelski młyn nie wsiadłam,
spanikowałam. Strasznie bojaźliwa robię się na starość... kiedyś uwielbiałam
adrenalinę i wszelkiego rodzaju atrakcje w parkach rozrywki, z wypiekami na
twarzy wchodziłam na wszystkie atrakcje w Hayde Parku, a teraz przerasta mnie
korzystanie ze strefy rodzinnej :/ Razem z M. (oboje nie przepadamy za
podniebnymi atrakcjami;) ) podziwialiśmy wagoniki z dołu.
Po odrobinie szaleństwa
wróciliśmy na aleje Rustaweli, przeszliśmy do samego końca zatrzymując się w
barze na szota czaczy i pomału zbieraliśmy się kierunku powrotnym podziwiając
miasto po zmroku. Tbilisi prezentuje się równie pięknie za dnia, jak i po
zachodzi słońca. całe miasto jak i większość zabytków jest ładnie oświetlonych
dzięki czemu spacerowanie nawet po zmierzchu jest przyjemnością. Zahaczyliśmy
jeszcze o starówkę, przeszliśmy Mostem Pokoju i udaliśmy się do hostelu.
Dojście do niego nie było łatwe nawet przy użyciu GPS, okazało się nasza ulica
jest zamknięta, prawdopodobnie z powodu uroczystości w pobliskiej katerze
Sameba. Tłumy, które spotkaliśmy tam rano, właśnie opuszczały katedrę i ze
względów bezpieczeństwa ruch został wstrzymany, nawet dla pieszych. Jednak są
to tylko moje przypuszczenia, policjant, który nie chciał nas wpuścić na ulicę
prowadzącą do hostelu nie posługiwał się angielskim, a jedynie wskazał ręką, że
musimy iść na około. Za jego radą przeszliśmy uliczką równoległą i spokojnie dotarliśmy
do hostelu.
Dzień był długi i pełen wrażeń, a kolejnego dnia czekała nas jeszcze wcześniejsza pobudka, w planach mieliśmy podbicie Kazbegi...
Dzień był długi i pełen wrażeń, a kolejnego dnia czekała nas jeszcze wcześniejsza pobudka, w planach mieliśmy podbicie Kazbegi...
wskazówki:
- niektóre nazwy ulic i stacji metra są napisane wyłącznie w języku gruzińskim, a posiadając nawet dokładną mapę odnalezienie się w terenie może być kłopotliwe, na ratunek może przyjść mapa offline z GPS, która niejednokrotnie doprowadziła nas do celu
- aby kupić bilet na metro (0,50GEL) potrzebna jest specjalna karta (2GEL), którą można zwrócić, jednak niezbędny będzie rachunek
- najlepsze jedzenie w mieście RACHA ul. Lermontowa 10, brak menu w języku angielskim, przyda się słowniczek potrwa gruzińskich :)
Wasz wyjazd sponsorowała cyfra 4 :) I mam nadzieję, że była to cyfra szczęśliwa. Za jakiś czas też mam zamiar "polować" na tanie bilety do Gruzji. Ze zdjęć widać, że jest tam i ładnie, i swojsko.
OdpowiedzUsuńW Gruzji jest coś takiego magicznego co do niej ciągnie. Też chciałaby tam jeszcze wrócić i zobaczyć te miejsca, których nie udało się zobaczyć podczas tego wyjazdu :)
UsuńWow, 8 osób. Ja mam problem z zebraniem 1 oprócz mnie ;) Fajne zdjęcia, ciekawy klimat ma ten kraj. Tyle się o nim nasłuchałam i naczytałam, że chyba nawet jechać nie muszę... ;) A poważnie, to najbardziej kusi mnie to jedzonko. Muszę restauracji gruzińskiej poszukać w Warszawie.
OdpowiedzUsuńKraj bardzo fajny, a jedzenie przepyszne :) bylysmy w Warszawie w Małej Gruzji, ale rozczarowałam się do w godzinach lunchu nie podawali gruzińskiego jedzenia.. ponoć Tbilisi na Puławskiej jest spoko, też będę musiała się tam wybrać :) my też początkowo mieliśmy jechać w 2os, a wyszło 8 i było super! :D
UsuńZ liczydłami spotkałam się kilka lat temu w zachodniej Ukrainie (jakiś wiejski sklep) i byłam też ostro zdziwiona. Takie wielkie drewniane z grubymi kuleczkami, prawdziwe cacko. Było mi jednak głupio zrobić zdjęcie. Zawsze nie wiem czy osoba używającą takich archaicznych rzeczy nie obrazi się, gdy wyciągnę moją lustrzanę i będę pstrykać z bananem na twarzy zdjęcia ;]
OdpowiedzUsuńdokładnie! takie samo liczydło widzieliśmy w gruzińskiej knajpie, wielkie drewniane :) idealnie pasowało do całego klimatu panującego w Rachy :D z robieniem zdjęć ludziom zawsze jest ten sam problem, czy używają archaicznych rzeczy, czy po prostu wyglądają lokalnie.. wciąż uczę się tej trudnej sztuki nawiązywania kontaktu i robienia zdjęć tubylcom :)
Usuń